niedziela, 9 grudnia 2012

002.

Mam ochotę na wino. Czerwone wino i zapachowe świeczki, pachnące pomarańczą. Większość psychologów mówi, że powinno się spełniać swoje zachcianki. Większość też twierdzi, że maja rację. I właściwie to mają. Chyba nawet większość z nich.

Otworzę więc butelkę czerwonego wina, wleje sobie kieliszek, zapalę świeczki i spełnię swoje zachcianki. Problem jednak, że nie mam pomarańczowych świeczek. Mam tylko te okropne, waniliowe. Już od dawna nie mogę znieść tych waniliowych świeczek.

Właściwie, jakoś tak od roku. Od roku, kiedy zaczęłam się przy nim dusić. Dziwne, prawda? On mnie dusił, więc jego zapach też mnie dusi. Bo on zawsze, przez cały boży dzień pachniał wanilią. Tylko i wyłącznie. Mógł być w całości pokryty błotem, a i tak pachniał wanilią.

A wanilia mnie dusi. Już od roku.

Z utęsknieniem czekam na dzień, w którym przestanie mnie dusić. To trochę tak, jakby wyczekiwać na coś, co właściwie nie ma szans sie stać. Ale wiem, że kiedyś to się stanie. A wanilia przestanie być jego zapachem. Będzie po prostu zapachem, którego nie lubię. Bo przyjdzie taki czas, że zapomnę jego imienia.

Chcę, żeby to było jak najprędzej.

Bo w moim sercu jest teraz inne imię. To imię nie kojarzy mi się z wanilią, ani nawet z ukochanymi pomarańczami. To imię to letnie wieczory, zapach deszczu i... Coś, co nazywa się miłością. Kocham to imię, a ono w zamian mnie nie dusi.